Taka okazja nie zdarza się często. Jest raczej przesądzone, że linia zniknie z rynku, ale dzięki pożyczce od niemieckiego rządu nadal operuje. Postanowiłem więc skorzystać i polecieć z Warszawy do Berlina i z powrotem. Zanim przejdę do konkretów od razu zaznaczę, że nie było to miłe pożegnanie.

W tym poście opiszę poniższe kwestie:

  1. Krótkiej historii choroby Air Berlin
  2. Co zyskamy a co stracimy kiedy Air Berlin zniknie
  3. Pożegnalny rejs

Krótka historia choroby Air Berlin

Linia ma dzisiaj 39 lat, ale przez pierwszych prawie 20 lat za wiele istotnego się tam nie działo. Cały problem z rozpoczął się w 1997 roku wraz z rozpoczęciem działalności rozkładowej, wcześniej były tylko czartery. Potem następowały kolejne zmiany właścicieli, zakupy udziałów w różnych liniach czarterowych i regularnych, umowy joint-venture i niekończące się zmiany strategii. Wydaje się że właśnie ten ostatni element, czyli ciągłe zmiany pomysłu i kierunku rozwoju linii były kluczowym powodem dlaczego kończy działalność. Nawet kiedy Etihad Airways zostały głównym, chociaż mniejszościowym, udziałowcem ta gonitwa wizji i strategii nie została powstrzymana. Niestety Etihad nie miał chyba do końca pomysłu co zrobić, podobnie jak w przypadku innych inwestycji w Europie (Alitalia).

Brak spójności w działaniu widać na każdym kroku. Trudny do zrozumienia i wytłumaczenia klientom model taniego przewoźnika na krótkich rejsach, ale jednak w modelu przesiadkowym na dość tradycyjne połączenia długodystansowe. Wygląda jakby mając pomysł na taniego przewoźnika realizowano go zasobami i sposobem działania tradycyjnego przewoźnika. To gotowy przepis na porażkę.

Nie da się też pominąć dość niesprzyjającego zbiegu okoliczności. Najbardziej jaskrawym przypadkiem jest budowa nowego lotniska. Przypadek słynny na cały świat. Niekończące się opóźnienia, przekraczające w tej chwili już 5 lat. Nadal zresztą nie wiadomo kiedy port będzie gotowy, ale wiadomo że będą to lata. Oczywiście to nie problemy z portem Berlin Brandeburg doprowadziły do upadku Air Berlin. Na pewno jednak w znacznej mierze się do niego przyczyniły. Lotnisko Tegel bardzo istotnie utrudniało funkcjonowanie przewoźnika, blokując jego rozwój i uniemożliwiając zaoferowanie klientom oczekiwanej jakości. To też ciekawy element analiz wpływu budowy/braku Centralnego Portu Lotniczego na przyszły rozwój LOT.

Szczęścia nie przyniósł tez wymarzony wydawałoby się inwestor, czyli Etihad. Zmiany wizji i zarządów oraz brak finalnie jednej spójnej koncepcji zarówno rozwoju Air Berlin jak i współpracy z Etihad i innymi liniami z grupy doprowadził trzy najważniejsze linie do fatalnej sytuacji. Air Berlin, Alitalia i Etihad mają fatalne wyniki. Przetrwa w rezultacie tylko ten ostatni, ma nieograniczone w zasadzie możliwości finansowania i nie ma żadnych regulacji blokujących ich wykorzystania.

Co zyskamy, a co stracimy, kiedy Air Berlin zniknie?

Pierwsza i oczywista myśl, coś znika więc na pewno coś tracimy. W dłuższej perspektywie możliwych jest więcej korzyści, ale rachunek będzie raczej ujemny. Najpierw co na pewno stracimy. Nie będzie bezpośrednich połączeń lotniczych z Gdańska do Berlina. Zniknie też połączenie z Warszawy do Berlina, ale tylko do 4 grudnia. Tego dnia LOT po kilku latach przerwy wróci na tą trasę. W sezonie zimowym będą to dwa loty dziennie, a w letnim rozkładzie mają być trzy. To mniej niż dzisiaj, kiedy mamy cztery rejsy Air Berlin każdego dnia. W najlepszej sytuacji znajdzie się Kraków, bo połączenie do stolicy Niemiec płynnie ma przejąć Eurowings. Stratą są na pewno również połączenia tranzytowe przez Berlin. Na razie nie ma przewoźnika chętnego do otwierania połączeń długodystansowych na przykład do USA, poza lotami do Nowego Jorku, które ma oferować Eurowings. Dla polskich klientów ważniejsze były jednak podróże do Chicago, a te rejsy z transferami z/do Polski były bardzo tanie. Trasy Europejskie w dużej mierze przejmie Eurowings, resztę mogą wypełnić tanie linie. Niestety w żaden z tych przewoźników nie oferuje póki co transferów w Niemczech. Oznacza to, że każdy rejs łączony będzie miał ryzyko utraty przesiadki i nie będzie tani. Z tego punktu widzenia rachunek jest wyraźnie na minusie.

Z punktu widzenia pasażerów latających z Warszawy w dłuższej sytuacja może być jednak znacznie lepsza. Po pierwsze dlatego, że na trasę wejdzie LOT, czyli przewoźnik z sojuszu Star Alliance. To da możliwość zbierania i wykorzystywania mil z programu Miles&More. To najpopularniejszy w Polsce lotniczy program lojalnościowy. Po drugie zniknięcie Air Berlin uwolni dużo miejsca w porcie lotniczym Berlin-Tegel. A każdy kto kiedykolwiek skorzystał z tego lotniska wie, że miejsce w terminalu to jedna z rzeczy, której tam zdecydowanie brakuje. Obecnie komfort jest na poziomie bardzo słabego, drugorzędnego lotniska dla tanich linii. W grudniu zapewne będzie znacznie więcej przestrzeni i LOT zapewne będzie korzystał ze stanowisk znacznie wygodniejszych dla pasażerów. O tym jak wyglądają te z których korzysta Air Berlin w rejsach do Warszawy za chwilę.

W pierwszym okresie nie należy oczekiwać dużych inwestycji ze strony portu w zmiany wewnątrz terminali. Można sobie wyobrazić, że kosztem liczby gateów i check-inów powiększy się część lotniskowa. Zanim jednak zapadną takie decyzje musi być jasne jaka przyszłość czeka to co zostanie po Air Berlin oraz kto i w jakim stopniu wypełni jego miejsce. Wiadomo, że znaczną część połączeń europejskich przejmie Eurowings. Kilku przewoźników zwiększyło ofertę lub otworzyło nowe częstotliwości ze swoich HUBów do Berlina. Zrobiła tak m.in. Lufthansa, Icelandair i Qatar Airways. Na pewno tanie linie takie jak easyJet również zwiększą swoją obecność. Początkowo wydawało się, że w związku z planowaną ekspansją w Niemczech ofertę powiększy Ryanair. Na razie jednak zdążył się ze wszystkimi pokłócić, żądając dopłat i zniżek. W rezultacie nie ogłosił nowych połączeń. W tej chwili ma też inne problemy. Wiele osób czeka też na decyzję Norwegiana, który dałby lotnisku połączenia długodystansowe. Wikingowie na razie milczą.

Dla mieszkańców Szczecina i być może również Poznania zmiany w strukturze przewoźników mogą otworzyć dodatkowe opcje podróży zakładając własny dojazd na lotnisko do Berlina. Wydaje się, że nowe trasy mogą być bardziej atrakcyjne cenowo niż oferowane przez Air Berlin.

Finalny rachunek chyba jest jednak na minusie dla pasażerów, bo jednak oferta połączeń Air Berlin z trzech polskich miast z przesiadką w Berlinie jest bardzo szeroka. W zamian za to będą połączenia z Krakowa i Warszawy i będzie ich mniej. Nowe trasy tanich linii mogą dać pewne opcje dla mieszkańców zachodniej Polski, ale będzie to wymagało dojazdu własnego do Berlina.

Czy jest szansa, że inna linia wejdzie na połączenia do Berlina z Polski? Jeszcze kilka tygodni temu powiedziałbym, że może to być Ryanair z lotniska Chopina. W międzyczasie jednak Irlandczycy ogłosili, że z Chopina rezygnują, pokłócili się z władzami portu w Berlinie i zaczęli masowo kasować swoje rejsy. Połączenia z regionów? Największe szanse miał Kraków. Tym bardziej jeśli Ryanair uruchomi transfery również w stolicy Małopolski. Wtedy rejsy z Berlina będą miałyby bardzo duży sens. Ogólnie dla tanich linii jest to połączenie mało atrakcyjne, bo jest bardzo krótkie. Tanie linie nie lubią takich tras. Dają małe szanse na dużą sprzedaż pokładową i rzadziej kupowany jest bagaż dodatkowy. Optymalne trasy trwają od 2-2,5h w górę, tutaj mamy 60-80 minut. Po decyzji Eurowings żeby przejąć połączenie z Krakowa do Berlina, wejście Irlandczyków wydaje się jeszcze bardziej wątpliwe.

Pożegnalny rejs

To mimo wszystko rzadka okazja, że przewoźnik kończy działanie w dość cywilizowany sposób ogłaszając z wyprzedzeniem termin ostatniego rejsu. Nie ma nagłego bankructwa i setek pozostawionych pasażerów. Postanowiłem wykorzystać okazję i polecieć ostatni raz Air Berlin na trasie z Warszawy do niemieckiej stolicy.

Zaznaczę to od razu na wstępie. Był to i dobry i zły pomysł. Zły bo nie było to zbyt miłe doświadczenie, a dobry bo dzięki temu wiem że nie będzie nam wiele brakowało bez takiej linii na niebie.

Być może taka ocena jest zbyt surowa, ale niestety personel Air Berlin wydaje się zupełnie nie przejmować pasażerami. Rozumiem rozżalenie i negatywne uczucia pracowników związane z końcem działalności, z drugiej jednak strony prawdopodobieństwo że zostaną przejęci i będą dalej latać jest bardzo wysokie.

Problem zaczął się już w porcie Chopina od kilkunastominutowego opóźnienia. O czym nikt nie informował, a na wyświetlaczu w gate cały czas była normalna godzina boardingu. Nikt nie przepraszał, jakby nic się nie stało. Na pokładzie było znacznie lepiej. Bombardier Q400, który lata na trasie Warszawa-Berlin ma dość schludne i solidne wnętrze. Załoga pracowała dość sprawnie, ale zaangażowanie przy sprzedaży pokładowej było zerowe. Pasażerowie prawie gonili wózek żeby coś kupić. Cały rejs przebiegał bez zakłóceń.

Po wylądowaniu każdy z pasażerów mógł na własnej skórze przekonać się czemu Berlin potrzebuje nowego portu lotniczego w zasadzie na wczoraj. Rejsy z Warszawy są zazwyczaj obsługiwane w terminalu C, czyli baraku przypominającym dawną Etiudę w porcie Chopina.

Rejs powrotny pozostawił jeszcze gorsze wrażenia. Najpierw ponownie wizyta w terminalu C. Gate w którym dokonana była odprawa na rejs do Warszawy składa się ze skanera, pulpitu z numerem i wyświetlaczem i 5 krzeseł. Poza tym nie ma tam nic, ani miejsca, ani toalety, są za to taśmy prowadzące do jednej z wielu kontroli paszportowych do mikro strefy non-schengen. Samolot miał około godzinne opóźnienie o którym poinformowano tylko raz. W trakcie odprawy okazało się, że nie wszyscy mieszczą się w jednym autobusie. W takim wypadku według mojej wiedzy i wcześniejszych doświadczeń pozostali pasażerowie powinni wrócić do budynku. Nie mogą sobie spacerować po płycie lotniska. W Berlinie mogą.

Sam rejs był bardzo złym doświadczeniem. Załoga miała już całkowicie wszystko w nosie włącznie z komunikatami do pasażerów. W pewnym momencie stewardzi usiedli w swoich fotelach i zapieli pasy bez żadnego komunikatu. Przez około 15 minut lecieliśmy przez strefę turbulencji, ale załoga nie poinformowała pasażerów o konieczności zapięcia pasów. Co steward w tylnej kuchni siedząc zapięty w fotelu porządkował część szafek. Wszystko tłukło i latało po pomieszczeniu, aż jeden z pasażerów zwrócił mu uwagę, że to chyba nie jest moment na takie czynności.

Niestety oba przeloty pozostawiły spory niesmak. Zapewne nie zawsze tak to wygląda i wyglądało. To będzie jednak ostatnie wrażenie i doświadczenie jakie zostanie mi w pamięci po Air Berlin. Z jednej strony zawsze szkoda, kiedy firma upada, z drugiej jak widać po tym jak kończy bardzo wiele rzeczy było w niej nie tak jak trzeba.

Share: